Mądrzy ludzie mówią, że do biegania ultra potrzeba przede wszystkim mocnej głowy. To prawda, niemniej niezły sprzęt i sprawdzone jedzenie także się przydają. Oto co miałem i z czym działałem podczas 150K trailu po Łemkowynie.
[Publikowane na blogu treści są prywatnymi opiniami autora. Jeżeli chcecie je stosować, robicie to na własną odpowiedzialność]
[RELACJA Z ŁEMKOWYNA ULTRA TRAIL 150K – KLIKNIJ TUTAJ]
Nie chcąc zaśmiecać głównej relacji (link powyżej) technikaliami wrzucam oddzielnie załącznik z informacjami dla tych z Was, którzy chcieliby sami zmierzyć się z dystansem ŁUT 150K i zastanawiają się, czego naprawdę potrzeba, by przetrwać dwie noce na trasie.
Tutaj zatrzymam się i podkreślę kwestię czasu spędzonego na szlaku – jeżeli jesteście wymiataczami, który trasę Łemkowyny zrobią poniżej 20 godzin, to nie ma sensu byście czytali ten wpis. Ja walczyłem z dystansem, nie z życiówkami. W związku z tym wyzwania przed którymi stałem były inne niż Wasze i zapewnienie sobie komfortu wygrywało z dbałością o niską wagę ekwipunku.
ŁUT 150K – jedzenie i picie
Wiadomo, każdy ma swoje upodobania. Osobiście nie cierpię wszelakich glutów w tubkach i nie przepadam za izotonikami. Dlatego Łemkowynę chciałem zrobić bazując na energetycznych batonach (owoce i nasiona – tu przykładowy delikwent), orzechach, kabanosach i wodzie. Podczas zawodów okazało się, że mój żołądek nie ma ochoty na batona co godzinę, toteż podstawowym paliwem stały się suszone owoce (rodzynki, daktyle, morele, banany) i miks orzechów (laskowe, nerkowca, migdały).
Na każdym postoju (było ich 7) tankowałem 1.5 litra wody do plecaka (czasami było to więcej niż potrzebowałem na kolejny odcinek, ale wolałem mieć zapas) i piłem oferowaną tam kawę, bądź colę. Dodatkowo, jeżeli była taka możliwość jadłem ciepłe zupy (3 razy) i opiekane ziemniaki. Na deser wrzucałem uzupełniane przez organizatorów pomarańczami (odkwaszają) i słonymi paluszkami (sól).
W czasie 32 godzinach na trasie zjadłem i wypiłem:
- 8 batonów po 60 g (około 1800 kcal)
- 150 g kabanosów (400 kcal)
- 400 g miksu owoco-orzechowego (ponad 2000 kcal)
- 100 g orzechów brazyliskich w czekoladzie (600 kcal)
- Trzy ciepłe posiłki od organizatorów
- Dwie bułki, chleb, paluszki, pomarańcze i inne takie
- 0.8l kawy i coli
- 0.5l herbaty
- 0.5l soku pomarańczowego (kupiłem sobie po drodze)
- 5 – 6l wody
Taktyka jedzenia czegokolwiek co 30 – 45 minut i picia co minut 20 była skuteczna. Poza pierwszą nocą – kiedy jadłem mniej niż powinienem – nie miałem żadnego zjazdu energetycznego, a stosunkowo niska intensywność wysiłku pozwoliła mi czerpać moc z orzechów (tłuszcze). Znalazłem też sposób na nieszczęsne batony – nie gryzłem, lecz ssałem trzymając między zębami, a policzkiem. Powstałą w ten sposób papkę łatwiej było przełknąć, a sam proces jedzenia trwał dłużej, co lepiej służyło moim bebechom.
Z grubsza licząc wrzuciłem w siebie jakieś 6500 – 7000 kcal, kończąc bieg z deficytem 3000 kcal (według zapotrzebowania, które wyliczyło mi Endomondo, według mnie aplikacja niedoszacowuje potrzeby energetyczne i deficyt był bliższy 5000 kcal).
Żołądek dobrze działał (co 10 godzin łykałem jedną kapsułkę Stoperan’u) i bieg skończyłem bez żadnych problemów gastrycznych.
ŁUT 150K – ciuchy i buty
1. Nogi
Pierwotnie ŁUT chciałem pobiec w moich sprawdzonych MTG2. Niemniej po analizie trasy doszedłem do wniosku, że będę potrzebował butów, których podstawową cechą ma być trzymanie się zabłoconej trasy. Elastyczność i minimalizm zeszły na drugi plan – wiedziałem, że większość zawodów pokonam idąc, co oznaczało że będę lądował na pięcie. Dwumiesięczny casting niespodziewanie wygrały kompletnie mi nie znane (internety poleciły) buty Adidas Response Trail Boost M, zaś MTG2 poszły jako rezerwa do worka na przepak.
ARTB miały dość miejsca na palce, bardzo agresywny bieżnik i miękki zapiętek występujący razem z obfitą amortyzacją. Zadziwiająca kombinacja dobrze sprawiła się na trasie. Mimo braku stuporów nie łapałem śmieci do środka, trailówki w trzy paski świetnie trzymały się błota i kamieni – nie zaliczyłem żadnej gleby, a zawody skończyłem z jednym bąblem na dużym paluchu (mój paluch tak ma, że jest trochę „inny” i tylko w Merrellach mi się tam nie robi) oraz kilkoma małymi obtarciami na piętach. Paznokcie w porządku, stopy w porządku – żadnego kalafiora! Buty są na tyle ciekawe, że dostaną dedykowaną recenzję (za czas jakiś).
W pakiecie z butami używałem palczastych skarpet Injinji. Jestem ich dużym fanem, od czasu kiedy w nich startuję na dystansach +20K nie mam problemów z paznokciami i bąblami na drugich paluchach (mam je dłuższe od największego i w normalnych skarpetach zawsze mi się ocierały). Jedną parę skarpet miałem na odcinku 0-80K, drugą (trochę grubszą ze względu na drugą noc) na 80-150K.
Nad butami:
- Opaski Compressport na łydki (dobrze mi robią).
- Klasyczne „zwykłe” leginsy z możliwością. rozpięcia nogawki u dołu – przez jakiś czas miałem je rozpięte i podwinięte, kiedy atakowaliśmy strumyk za strumykiem
- Sprawdzone bokserki z Decathlonu – tanie i dobre, czego chcieć więcej?
- Krótkie spodenki od Under Armour (nie lubię biegać w samych leginsach) – ich przydatną cechą były głębokie kieszenie, mogłem w nich trzymać torebki karmą i rękawice i nic nie wypadało.
- Rękawice UA – zaskoczyło mnie, że dobrze się w nich obsługiwało telefon – moje wcześniejsze próby z podobnym patentem ASICS’a wykazały, że to nie działa.
2. Tułów
Tu miałem zagwozdkę. Pamiętałem, jak bardzo zmarzłem na UMB i chciałem się zabezpieczyć, by nie powtórzyć czegoś takiego. Ostatecznie zdecydowałem się wystartować w dość topornej kurtkę z Decathlonu (przeciwdeszczowa, ale nie z tych co zwijają się do rozmiaru śliwki, lecz raczej z takich co ewentualnie zwiną się do wielkości dużego jabłka), a pod nią mieć bawełnianą koszulkę bez rękawów (nie odpowiada mi techniczne ubranie jako warstwa przy skórze) i – w roli podstawowego ocieplenia – bluzę Under Armour.
Podkoszulka + bluza grzały fest (lepiej niż myślałem, ta bluza nie była znowu taka gruba), a otwory wentylacyjne w kurtce (pod pachami i na plecach) pozwalały regulować ciepłotę. W nocy było komfortowo, w dzień zrobiło się ciut za ciepło. Bluza i podkoszulki poszły do plecaka, a zamiast nich założyłem asicsowe Inner Muscle Half Zip Top (taki lekko kompresyjny top z krótkimi rękawami), który wieczorem ustąpił miejsca wersji z długim rękawem.
Następnie, około 22:00 wróciłem do układu z pierwszej nocy (nowa koszulka plus stara bluza UA, która będąc przez 10 godzin przywiązaną do plecaka wyprała się i wysuszyła), z tym że do kombinacji dodałem wsadzoną pod buffa kominiarkę. Tak ubrany dobiegłem do mety. Było komfortowo.
Temperatura w nocy, jakieś 3-5C (pierwsza ciut cieplejsza, ale z dużo większą wilgotnością); temperatura w dzień: nieco powyżej 10C. Istotne: podczas drugiej nocy bardzo mocno wiało na graniach.
3. Głowa
W dzień wystarczał buff – kocham buffy – miałem ich 2 x po dwa (jeden na szyję, jeden na łeb i zapas suchych na przepaku)
Do tego pierwszej nocy doszedł kaptur bluzy i kurtki (jak padało), zaś drugiej nocy dodatkowo pojawiła się kominiarka. Ostatecznie zawody kończyłem w trzech warstwach: 2 x kaptur + kominiarka i buffie na szyi. Możliwe, że ciepła czapka byłaby prostszym rozwiązaniem, ale wolałem trzymać się wariantu „na cebulę” (a poza tym nie lubię czapek, czy już wspominałem, że kocham buffy?).
ŁUT 150K – sprzęt dodatkowy
Po pierwsze: sprzęt wymagany przez organizatorów. Nie ma co ściemniać i kombinować – trzeba zabrać i tyle. Oczywiście nikt Wam nie każe ciągnąć z sobą 40 jałowych kompresów czy 10 metrów bandaża. Kupić najmniejsze wersje, zapakować razem i upchnąć na dnie plecaka (u mnie wersja ekonomiczna, dostępna w Decathlonie za nie więcej niż 100 zł). Wystarczy.
Po drugie: kijki. Co prawda można napierać bez nich, ale jeżeli to Wasz debiut, to uwierzcie mi – w pewnym momencie będziecie sobie dziękować za możliwość podparcia się laską, czy wybicia z kija przy skakaniu przez strumień.
Po trzecie: dodatkowe baterie! Owszem, możecie mieć najlepszą czołówkę na świecie, ale jak potrzymacie zasobnik z akumulatorami przez kilka godzin na mrozi, to jej najlepszość nic nie da – prądu i tak nie będzie. Ja zabrałem zmianę baterii na przepak i to był duży błąd. Owszem, należało trzymać nowe, przygotowane na drugą noc, ale także mieć cały czas rezerwę przy sobie.
Po czwarte: wazelina (albo co tam używacie). Nie wątpię, że nasmarujecie się przed startem, ale zapewniam Was, że po 8 czy 10 godzinach w trasie przyda się powtórzyć zabieg. Ja smarowałem całe stopy, prawdopodobnie uchroniło mnie to przed rozmięknięciem ich skóry po godzinach w wilgoci.
ŁUT 150K – praktyka czyni mistrza
Po starcie na Łemkowynie mam dwa odkrycia, którymi się z Wami podzielę.
Odkrycie największe, to zamykane woreczki foliowe (strunowe z suwakiem, żeby było łatwiej zamykać i otwierać). Miałem w nich wszystko: Skarpetki na zmianę, niezbędny sprzęt organizatorów, dokumenty, jedzenie (orzechy i owoce). 10 czy 12 woreczków (wliczając rzeczy trzymane na przepaku), a każdy logicznie zapakowany i przeznaczony do wykorzystania w określonych okolicznościach przyrody. Było to bardzo wygodne i dzięki takiemu rozwiązaniu kompletnie nie interesowało mnie to, jak bardzo mam mokro w plecaku.
Odkrycie mniejsze, ale też o niebagatelnym znaczeniu, to fiolka z musującą kofeiną. Otworzyć, wrzucić do obowiązkowego kubeczka, zalać wodą z bukłaka i po 30 sekundach czeka na Was ożywiacz. Miałem tego 10 sztuk, wykorzystałem trzy razy i bardzo się opłaciło poświęcić chwilę na opisany wcześniej zabieg.
Odkrycie bolesne: zapasowe źródło światła to jednak powinna być druga czołówka. Ja zabrałem tanią latarkę i nie byłem w stanie zrobić z nią nic poza upewnianiem się, że w promieniu 2 metrów ode mnie nie ma żadnego niedźwiedzia. Bądź smoka.
O przydatności posiadania chusteczek higienicznych, jakiegoś lekarstwa na rozwolnienie, żywej gotówki, czy akumulatora do telefonu/gps’u nie wspominam – w końcu nie jesteśmy debiutantami w temacie i rozumie się to samo przez się.
Sprzęt, który zabrałem sprawdził się dobrze. Nie użyłem trzech rzeczy, które czekały na mnie Chyrowej: zimowego „combata” z długim rękawem, butów na zmianę i dodatkowych opasek wzmacniających kostki u stóp. Nie skorzystałem też z zapasowych skarpetek (z którymi biegłem) oraz nie wyciągnąłem niczego (poza latarką) z pakietu alarmowego wymaganego przez organizatorów.
Na metę przybiegłem z dwoma batonami i resztkami suszonych owoców – było to zgodne z planem. Wcześniej zostawiłem dużo jedzenia na przepaku, by nie dźwigać tego z sobą. W sumie do domu przywiozłem 6 batonów i opakowanie (100 g) kabanosów.
Jeżeli interesuje Was coś więcej, macie jakieś pytania – wrzućcie je proszę w komentarze. Postaram się odpowiedzieć i dodać informacje do tekstu.
Firma Under Armour była moim sprzętowym partnerem podczas startu na Łemkowyna Ultra Trail 2015 (wróć na górę tekstu)
[EPSB]Zobacz też: ŁUT150 – relacja[/EPSB]
– #IWILLWHATIWANT!