&*%@&^#%@& Aszzz…. przywaliłam! Kalkuluję, że nie pójdę do ratowników na punkcie, bo zdejmą mnie z trasy – Zmarnowałaś ten sezon! – komentuje królik…, sama nie wiem dlaczego, lecą mi łzy. Wolontariusze podchodzą z pytaniem, czego potrzebuję, jak mi pomóc. Nic mi nie może pomóc, jak nie ma zupy…
[Tekst na blogu został opublikowany dzięki uprzejmości autorki. Wszystkie prawa należą do autorki]
WPIS W SKRÓCIE:
1. Tekst otwiera serię Goście 100hrmax.pl
2. Autorka, Ania Witkowska, wygrała ŁUT 150 w roku 2016…
3….a teraz, opisuje swój start w roku 2017
Ania Witkowska rekomenduje włączyć przed czytaniem:
Stój! Ty tędy nie wejdziesz ! Twoje wejście do pierwszej strefy jest tam…, pokazuję dowód, recytuję w pamięci całą listę wyposażenia obowiązkowego. Z przedmiotów mam wszystko, a nawet więcej. Boże, ześlij apokalipsę zimy, jakiś grad, albo chociaż trzęsienie ziemi… Tętno 120, 130 chyba? Start. Boże, to się dzieje naprawdę. Kuba, tato, jestem, patrzcie na mnie tam z góry…

Ania Witkowska – ostatnie chwile przed startem ŁUT 150
…na Huzary spokojnie, jak gąski w rządku. Szanowni państwo, oto właśnie osiągnęliśmy najwyższy punkt na trasie. To prawie tak, jakby czekało nas teraz ponad 140km w dół… Miło się tak okłamywać.
Pierwszy zbieg, znowu to samo, ludzie, dlaczego wy idziecie, zamiast biec? Lewa wolna! Kolego, te kijki sugeruję bliżej siebie, lewa… od pierwszej łąki, pierwszego przelotu przez pola widać, że błoto nie dokuczy nawet w ułamku tak, jak rok temu. Zmiana terminu imprezy to był ewidentnie błąd.
Ania Witkowska | ŁUT 2017: PK Ropki, 20km
Banan, cola. Pytam o godzinę. 2:35. I ta odpowiedź to punkt zwrotny. Jestem na tym PK cały kwadrans później niż w zeszłym roku = katastrofa. Mogłabym się usprawiedliwiać kontuzją, kilometrażem biegania ograniczonym przez nie wiem już ile ostatnich tygodni do mikro-dawek, moim stanem zdrowia, a raczej chorowania i Bóg jeden tylko wie czym jeszcze. Mogłabym. Ale nie. Po prostu psycha mi klękła i tyle. Tak, taka właśnie słaba jestem. A ultra to bezlitośnie odsłania. Pyk!
Wspomnienia. Hańczowa już chyba zawsze będzie mi się kojarzyła z Gezno. Nie podobało mi się, bo nawet nie widziałam mapy, ale zapamiętałam jedno: że jesień w Beskidzie Niskim jest obłędnie piękna.
Momenty. Obrazki, które fotografuję oczami i zapisuję w serduszku…
Rotunda. Rzucam okiem, a raczej światełkiem czołówki. Kolejny zbieg chyba zbyt ostrożnie, zachowawczo? Nie wiem po co, dlaczego tak, przecież potrafię mocniej.
Warunki na trasie tak bardzo dla tych, co potrafią dobrze biegać. Czyli nie dla takich jak ja, którzy potrafią coś ugrać tylko w warunkach „na przetrwanie”. No i o co ci chodzi?
Zdynia. Sklep, pod którym zakończyło się moje tegoroczne obieganie trasy. Achilles dzisiaj nie dokucza za bardzo, analizuję mocne napięcie w stopie. Fileciki w łydkach już zamieniły się w kamienie. Wyprzedza mnie dziewczyna z czarnym numerem, pomyka sobie w górę asfaltu tak leciutko… O matko… jestem beznadziejna, co ja tu w ogóle robię?
O, koniec picia w bukłaku. No to się załatwiłaś, jesteśmy na 35-tym kilometrze…
Ania Witkowska | ŁUT 2017: PK Wołowiec, 44k m
Na punkcie klaustrofobicznie, chcę uciekać. Na szczęście wyłapuje mnie Mikołaj i od razu czuję się cudownie zaopiekowana, jakbym była tam tylko ja, a wolontariusze tylko dla mnie.
Co do picia? Wszystko. Tylko w zupie niepotrzebnie pływają jakieś cząstki stałe. I jeszcze pomarańcze skubnę. Jeszcze, jeszcze jeden kawałek, wysysam przepyszny sok…
…robi się jasno. Rok temu wyłączałam czołówkę dopiero nabiegając na Bartne. Pocieszam się, że zmiana terminu, że lepsza pogoda… Kolory! Różowiutkie chmurki jak strzępki waty cukrowej na błękitnym niebie. Nie, no kurde nie, nie i jeszcze raz nie. Nie pasuje mi to do mojej wizji mrocznej, mitycznej krainy Łemków, za cholerę. A las w okolicach Bartnego nic sobie z tego nie robi i mieni się odcieniami złota, żółtego, pomarańczowego, bukowej miedzi… Ktoś podkręcił nasycenie barw na maxa. Jestem zdegustowana. Po prostu nie wytrzymałam tego. Presji ścigania. Nawet jeśli miało być to ściganie tylko z własnym zeszłorocznym wynikiem. Chlup chlup, chrum chrum, przecinam z radością dzikiej świnki wieczne bagienko za Bartnem. Ku mojemu zdziwieniu, chłopaki z „80”, którzy kombinują, jak obchodzić to bez zalewania butów, nie są na tym odcinku nic szybciej ode mnie.
Kolejny łagodny zbieg przez las, mrau… można wyciągnąć luźno nogi… kolejny soczysty poślizg… tym razem nie kończy się na ugrzęźnięciu w błotku w dziwnej pozycji, uderzam głową w ziemię.
A%^@**^&^@%^(@@*&!!!
Ależ przydzwoniłam!
Kalkuluję, że nie pójdę do ratowników na punkcie, bo daliby mi szlaban na dalszy bieg. O, w tym miejscu na Magurskim mój marny występ zamienił się w pościgową końcówkę, fajnie było… Stopy pieką, palą żywym ogniem. Co tam jest w tych butach… lepiej się nie zastanawiaj. Kolanin, uprzedzam kolegę, teraz będzie jeden z najbardziej epickich fragmentów tej trasy. Pff… co za rozczarowanie… „na sucho” ten zbieg absolutnie nie robi wrażenia…
Ania Witkowska | ŁUT 2017: PK Przełęcz Hałbowska, 64km
Na bułki nawet nie patrzę, wciąż mam wyrzuty sumienia z powodu tej, którą rok temu niedojedzoną wyrzuciłam w krzaki. Mam nadzieję, że żadne wiewiórki się nie zatruły. Dolewka do bukłaka, cola, herbata. Oj, gorąca bardzo. Zachwycam się własną kreatywnością, schładzając herbatę odrobiną cytrynowego izo. Banan. O, Ula! Wychodzisz z punktu czy zostajesz jeszcze chwilę?
…zbieg na Kąty i znowu do góry… Okruchy błota, które dostały się do butów i skarpet zasychają, obcierając stopy. To jak Stefanku? Rozluźniło się nieco na trasie, może sobie pośpiewamy? „W obliczu śmierci nie ma sprytnych, nie ma odważnych…”, „w oczach mam łzy a w rękach broń…”, „live fast, die young, bad girls do it well”, „all the leaves are brown…”
Nie nadaję się do ścigania.
Nie myśl o tym, przecież tak kochasz tę trasę, tak – to dobrze, że tu jestem, pomimo wątpliwości, nieprzygotowania. Nie ma w mojej głowie żadnych spraw poza tym biegiem, nie rozpraszam się, wszystko zostało na starcie w Krynicy. Jestem tak bardzo tu i teraz, jak nigdy wcześniej.

Ania Witkowska przed PK Chyrowa. Fot. Piotr Dymus
No i dobrze, bo przecież miałaś biegać, a nie planować. Tylko kto by przypuszczał, że „bolą mnie nogi” może oznaczać tak wiele. Czuję swoje stawy, mięśnie, ścięgna, skórę, żyłki… Hej, ale dlaczego bolą mnie ramiona?
Zmarnowałaś ten sezon!
– znienacka odzywa się Królik Stefan zza pleców.
Ania Witkowska | ŁUT 2017: PK Chyrowa, 81km
Pochylam się nad workiem z przepakiem… Sama nie wiem dlaczego, lecą mi łzy. Kolejni wolontariusze podchodzą z pytaniem, czego potrzebuję, jak mi pomóc. Nic mi nie może pomóc, jak nie ma zupy. Wolontariusz upiera się, że sam zrobi mi dolewkę do bukłaka, zabiera przy okazji butelkę tymbarka, nawet nie zdążyłam zobaczyć napisu pod nakrętką. Nie przebieram się, szkoda brudzić buty na 20 km, przecież w Iwoniczu schodzę. Mimo tych „planów” zmieniam akumulatorki w czołówce…
Ta… okłamywanie się, że w każdym momencie mogę zejść, jest wentylem bezpieczeństwa. W końcu nic nie muszę, prawda? Podchodzi czwarta już chyba osoba z ekipy wolo, wysypuje mi rzeczy z worka przepakowego i pyta, czego potrzebuję. No jak to stary ? Schowaj to wszystko do worka… Herbata, banan. Spadam, za dużo ludzi tutaj, jak w Biedrze.
…Gorąco. Zdejmuję buffa. Bez sensu. Zakładam buffa. Zapomniałam na przepaku skoczyć do toalety , a tu na tej górce trudno znaleźć jakieś krzaki. Zaczynam kolejny zbieg do lasu, mrrrau! Powraca na chwilę warstwa przyjemności, integracji z otulającą mnie przyrodą. Żółte bukowe liście, które zaraz po tym jak przebiegnę opadną, mlaskające błotko – bliskie, osobiste rendez vous z beskidzką jesienią. Zbieg przez plac pod kościołem. Dobrze, że to nie niedziela, pusto. Natężenie ruchu na tej drodze słychać z daleka, jaki to numer? Nie mogę sobie przypomnieć. To chyba najniższy punkt na trasie? Kinga, to Ty? Przecież miałaś być tam z przodu, wygrywać, tak bardzo trzymałam za Ciebie kciuki… Żalimy się sobie wzajemnie, Kinga na stopy i trudności ze zbieganiem, ja na chęć zejścia z trasy i rozmaite boleści. Kinga gorąco protestuje. Ma być meta, dotrzemy do niej choćby nie wiem co! Razem!
Pomysł tak wyśmienitego towarzystwa przypada mi do gustu, nabieram nieco energii, tym bardziej że mimochodem wdrapałyśmy się na pierwszą ściankę Cergowej. Kinga, słuchaj, teraz będzie kawałeczek w dół przed kolejną hopką, bo nie, to jeszcze nie szczyt, to ja zbiegnę, bo pewnie mnie zaraz na tym sytym podejściu dojdziesz?
– Tak, podchodzi mi się dobrze.
– Ok, to jesteśmy umówione.
Obracam się, ale już jej więcej nie widzę. Niedobrze, może powinnam zaczekać? Na pewno mnie dogoni, przecież jest dużo lepsza na asfalcie i podbiegach. Nie ma… Cergowa. Jeżeli ktoś ma zapamiętać sobie ze „150” jedną tylko nazwę szczytu, to zapewne będzie to Cergowa. Przypominam sobie dla dodania animuszu, że w zeszłym roku wlazłam tu szybciej i łatwiej, niż się obawiałam. Zresztą, skoro dałam sobie radę z wejściem na Skrzyczne, mając ponad 130 kilometrów w nogach, to co tam Cergowa!
Te wspomnienia działają kojąco, a wręcz wypłaszczająco na ostatni atak szczytowy. Asfaltowy przelot przez Lubatową o dziwo mi się nie dłuży. Nie spieszę się.
Nie ma już powrotu do tego dziecięcego etapu mojego biegania ultra, gdzie na wszystko patrzy się z ciekawością i otwartością. Teraz chyba mam etap nastolatki, z nierealistycznymi oczekiwaniami i wymaganiami, która na brak progresu w postępie geometrycznym reaguje banalnym fochem.
Niech mnie ktoś przytuli!
Ania Witkowska | ŁUT 2017: PK Iwonicz, 102km
Przysięgałam sobie, że tym razem nie będzie cyrku z płaczem na punkcie. Obietnicy wystarczyło do chwili, kiedy Beatka łapie mnie za rękę na progu amfiteatru.
Błagam, nie pozwólcie mi tu zostać. Nie rozpoznaję twarzy ludzi wokół mnie. Nie wiem co mówią. Nie wiem, co dostaję do jedzenia i picia. Mój kubeczek został w Chyrowej? Najważniejsze, że po kilku minutach (?) jestem w trasie. Punkt krytyczny za mną. Byle spokojnie do mety, już nic mnie nie może powstrzymać. Głowa napieprza, nie wiem czy od płaczu, nadmiaru myśli czy od tej gleby?
…żale wylane, szczerze i ostatecznie odpuściłam porównania i myślenie o jakimkolwiek wyniku. Puściło napięcie. Tętno się uspokoiło. Wszystko stało się takie… delikatne. Nawet błoto, które dostało się pod skarpety, nie szorowało stóp już tak bardzo. Bynajmniej nie zwalniam, chyba nawet wprost przeciwnie, truchtam sobie. Humorek wcale nie lepszy, ale z drugiej strony, wcześniejsze rozterki jakby wyblakłe. Nie rejestruję proporcji wyprzedzanych do wyprzedzających.
Kiedy tylko zaczynam myśleć o tym, żeby mieć to już za sobą, pojawia się magiczne zakrzywienie czasoprzestrzeni: czas upływający nieproporcjonalnie do kilometrów. Zerkam na zegarek, 16:18. Las, las, las… chyba już pękła kolejna dyszka? Zerkam na zegarek, 16:19. O Boże… Tak jak nie miewam pęcherzy na stopach, tak dzisiaj nastąpił jakiś wysyp. Czuję, jak pękają jeden po drugim na zbiegu. Staram się odwrócić uwagę od stóp i przekierować na coś innego…
Tylko co jeszcze nie boli na tym etapie?
Znowu się oszukuję, tłumacząc, że przy tempie poniżej 6:00 przecież nic nie boli. Rymanów, zastanawiam się nad odpaleniem czołówki. Ciemność pasuje do Łemkowyny. Pora na siku, wyłączam czołówkę. To jest Ciemność. Bez księżyca, bez linii lasu na tle nieba. Bezbronność. Ograniczony do zasięgu czołówki krajobraz łagodnie przepływa obok. Oddycham spokojnie. Schodki, znowu asfalt, ile to miało być? 3,5 km? I tak za dużo, nieważne, z pokorą to zniosę.
O proszę, co ja widzę… To zdaje się prywatny mobilny punkt odżywczy, znaczy – nielegalny… Grupka zawodników, których wyprzedziłam, zbiera się do biegu. Przed zakrętem mijam ich ponownie. To nawet zabawne. Staram się biec, z akcentem na „staram się”. O, jaki duży włochaty pająk! A nie, to tylko roślinka wyrasta spomiędzy płyt chodnikowych. Mózg rozwarstwiony na plasterki, a każdy z nich obficie przedzielony warstwą błota. Warstwa celu, warstwa bólu. Warstwa przeżywania przyrody i warstwa obserwacji fascynujących zjawisk międzyludzkich. Warstwa…
150 warstw.
Ania Witkowska | ŁUT 2017: PK Puławy, 122km
Pytania: jak się czuję, w czym mi pomóc… Dopytuję, czy na mecie będą bluzy finiszera? Bo w sumie nie wiem, czy mi się opłaca biec do tej Komańczy.
Wolontariusz w niebieskim polarze przewrotnie zachęca mnie do pozostania na punkcie. Dobrze wiesz, że nic i nikt mnie już nie zawróci z tej drogi. Meta jest tylko kwestią czasu, a nie „czy”. Dyniowa. Jeszcze jedna. I jeszcze, oooch jaka dobra. I cola. I banan. Aha, za chwilę tu przyjdzie taki chłopak Przemek, on ma autobus o 3 z Komańczy, to znaczy bardziej ma kryzys, nie pozwólcie mu zejść z trasy za nic w świecie.
…wszystko jakieś takie łagodne. Wyblakłe. Nie ma wiatru, nie widziałam żadnych zwierząt. Uświadamiam sobie, że na całej trasie nie czułam żadnych zapachów, nie licząc aromatu bengaya ciągnącego się od Hali Lodowej po Deptak.
Znicze?!

Ania Witkowska – ostatnie godziny na trasie ŁUT
Tego jeszcze nie było, pewnie oznaczenie, że zbliżam się do lotnego punktu kontrolnego? Tym razem rozbudowany o gastronomię. Coś do picia poproszę. Nie, teraz to już nie ma co siadać. Gdzie ta górka z przekaźnikiem, ile jeszcze… to chyba zaraz za nią był ten zbieg do ostatniego punktu. Okłamuję się kolejny raz, że ta górka to takie fiu-bździu, naprawdę mikro podejście… A zbieg tym razem po trawie, setki butów przede mną nie odcisnęły zbyt mocnego śladu.
Ania Witkowska | ŁUT 2017: PK Przybyszów, 136km
Ostatni rytuał: oklaski, odpytywanie, dolewka do bukłaka, herbata i w drogę. Już niedaleko, wiem przecież. I to już nie jest okłamywanie się.
…teraz to już nawet nie wiem, czy jest w górę, czy w dół. To bez znaczenia, został taki kawałeczek, prawie nic. Ale nie myśl jeszcze o mecie, skoncentruj się. Jest, wreszcie zaczyna się ta łąka z gigantycznymi balami słomy, czyli ostatnie podejście – na Wahalowski Wierch. Czołówka nagle gaśnie. Hmm, no dobra, ustawiłam świecenie na mocniejszy tryb niż zwykle, ale żeby tak bez ostrzeżenia?
Wymacuję na oślep w plecaku zapas, ta ma pojedynczy akumulatorek tylko 2900 mAh a zostało jakieś 6 km… To chyba nie muszę oszczędzać. Gdzie to ognisko, dlaczego go nie widzę jeszcze… Ostatni Szczyt, miejsce na moment wzruszenia. Na zbiegu przez las, na tym odcinku z najbardziej kleistym błotem w całych Beskidach, doganiam zawodnika i usiłuję trzymać się tuż za nim, bo całkiem sprawnie idzie mu wybieranie optymalnego przebiegu trasy. Niestety, puszcza mnie przodem. To króciutki kawałeczek, a trwa wieki…
W sumie dobrze mi w tym ciemnym lesie, wcale nie mam ciśnienia na metę. Beskid Niski oswojony.
Ania Witkowska | ŁUT 2017: Meta, 150 km
Wreszcie dostrzegam po prawej światła latarni ulicznych. Ostatnie kroki po błocie. Asfalt. Dobra braciszku, pamiętam, w tym co nazywam asfaltem jest… ile to było? 15% asfaltu? O, zrobili wiadukt. Pusta droga, wskakuję na chodnik z kostki. Rzut oka za siebie, tak na wszelki wypadek. No gdzie ten zakręt, za kościołem, za sklepem… Nie przegapiłam? Kuba, tato, jestem. Już nic nie boli, w lewo, przyspieszam, w prawo, ogień i już. Ponad godzinę wcześniej niż rok temu, a jednak.
Meta, najmniej atrakcyjne miejsce całej imprezy. Bez fanfar i fajerwerków.
Cisza nocna czy co?
Kilku denatów po kątach hali. Pomidorowa z pesto pietruszkowym napełnia mnie błogością. To może ja już pójdę spać. Na stopach nie ma ani jednego pęcherza. Wyjmuję z rany wbity kolec, kto wie czy to jeszcze nie z Jatki sprzed tygodnia. Zastygające błoto usztywniło skarpety, można je postawić.
Tym razem bez euforycznych uniesień. Bez dramatów, bez sensacji żołądkowych. Jestem zmęczona. Chyba nawet to lubię. Tylko Królik Stefan wie, dlaczego.

Ania Witkowska – meta Łemkowyna Ultra-Trail (3 pozycja wśród kobiet)
…niedziela
Z tego wszystkiego został krwiak na czaszce i utrata czucia w dwóch palcach stóp. No i oczywiście błoto wszędzie. Dobrze jest być tu i teraz.
Jem pizzę na deptaku w Krynicy, chociaż nie przepadam, ani nie jestem głodna. Jedna pani przy stoliku obok marudzi, że rybę ma przesoloną, a ja mam przed oczami te fajne maleńkie torebeczki z solą, rozdawane na punktach. Przy drugim stoliku rodzina składa ogromne zamówienie, mówią, że po wyprawie na Górę Parkową, to można zjeść wszystko.
I spraw Panie Boże, żebym na zawodach w następnym sezonie była tak spokojna, jak wczoraj nie byłam, a teraz jestem.
Od 100hrmax.pl: Ania Witkowska biega od 2013 roku. Pomimo tak krótkiego stażu ma na koncie m.in.: ukończenie Stumilaka (w roku 2017 udało się to 14-tu osobom), finisze na V miejscu w Ultramaratonie Magurskim i Janosiku - Legendzie, oraz zwycięstwa w 3 x Babia Góra i na ŁUT150 w roku 2016. Łemkowyna Ultra-Trail 150 km, edycja 2017, skończyła na podium, jako K3...
Specjalne podziękowania dla:
Beata Łopatkiewicz
Kamil Klich
Kinga Kwiatkowska
Marcin Piecuch
Marcin Michalec
Mikołaj Kowalski-Barysznikow
Wolontariusz w niebieskim polarze na PK Puławy
Zawodnik, który podzielił się ze mną napojem imbirowym na 35km
Zby Major
Przeczytaj też: ŁUT 150, tam, gdzie haluny wyłażą zza krzaków
Przeczytaj też: Ania Witkowska – Wybiec poza strefę bólu