Cena biegania to nie tylko to, co wydajemy na coraz droższy (i drogi bezsensownie) biegowy ekwipunek (tutaj opisywałem sprawę). Jest jeszcze coś co podbija koszt biegania. Mianowicie…
[Publikowane na blogu treści są prywatnymi opiniami autora. Jeżeli chcecie je stosować, robicie to na własną odpowiedzialność]
… zalogowałem się ostatnio do Endobłądo i zobaczyłem tam takie dane na temat historii moich aktywności:

Koszt biegania – logi z Endobłądo
Ukryty koszt biegania – to, o czym nie myślimy
2426 treningów to w moim przypadku jakieś… 1200 prań. Oczywiście z pralką w trybie ekologicznym i załadowaną do połowy. Niemniej to i tak oznacza zużycie 25 – 30 litrów wody na pranie. Zatem moje hobby kosztowało naszą planetę ponad 32 tysiące litrów wody, którą poświęciłem, by z ciuchów swoją sól spłukać. Plus wrzuciłem do kanalizacji coś około 60 kilogramów proszku do prania (po 50 gramów na pranie).
Te treningi to także potrzeba skorzystania z prysznica. Tutaj nie ma przebacz – myję się po każdym. 2426 szybkich obmyć po 5 minut to 2426 x 50 litrów wody w rurach odpływowych. 121 tysięcy litrów. Razem z pralką przebijam 150 tysięcy litrów. To zapotrzebowanie na wodę pitną dla 164 osób przez rok (zakładając, że piją po 2.5 litra dziennie).
1418980 spalonych kilokalorii też swoje kosztuje. Konkretnie jest odpowiednikiem 709 dni po 2000 kcal. Niezły koszt biegania (roweru, jogi, pływania i kalisteniki), bo to oznacza, że ktoś mógłby tym, co spaliłem w treningach, spokojnie wyżywić się przez dwa lata.
Sam dystans nie zrobił na mnie wrażenia (aczkolwiek jest to ponad połowa obwodu Ziemi na równiku), ale już czas poświęcony na treningi i zawody – owszem. 85 dni i 17 godzin to razem 2057 godzin, które podarowałem swojemu ciału. Gdybym przeznaczył je na przykład na zabawy z moim Młodym, to od chwili swoich narodzin miałby mnie każdego dnia przy sobie o półtorej godziny dłużej…
Ukryty koszt biegania – i co dalej?
Co daje to świetne pytanie, szczególnie, że jest jeszcze oddzielny temat zła związanego z produkowaniem po taniości biegowego sprzętu w dalekich krajach, by potem ciągnąć go przez pół świata do nas i tutaj sprzedawać z bezczelnym przebiciem. To też szkodzi planecie i zużywa nasze coraz skromniejsze zapasy, ale tych danych z Endo niestety nie da się wyciągnąć.
Czyli co? Zapaść się na kanapie, przykryć kocem i płakać nad stanem planety? Chyba nie, bo wtedy szybko dowalimy kosztów służbie zdrowia i psychoterapeutom. Ale myślę, że warto pamiętać, że nasze hobby to przywilej, na który większość osób na świecie po prostu nie może sobie pozwolić. Gdyby (na przykład) Chińczycy postanowili masowo zacząć naśladować pewnego niezłego blogera z Polski, to Ziemia klękłaby w ciągu kilkunastu miesięcy.
Nasze TU szczęście, że mamy wodę, jedzenie i pieniądze na sprzęt, ale równocześnie zużywając to wszystko, pozbawiamy zasobów kogoś innego, gdzieś TAM. I dlatego wypadałoby być uważnym tu i teraz – tak przy kapiącym kranie, jak kiedy pojawia się ta brzydka pokusa by cisnąć opakowanie po żelu w krzaki i napierać dalej.
A po treningu…, po treningu przytulić i podziękować tym, którzy dają nam przestrzeń i odsuwają się ze swoim życiem, byśmy mogli bawić się w to, co nas kręci. I pewnie to jest ten największy, bezpośredni koszt naszego hobby.
Namaste!