Fejsowe „♥Gratuluję♥„ pod fotką z finiszu znaczy tyle samo, niezależnie od tego w jaki sposób ta meta została osiągnięta. Biegowi spryciarze doskonale o tym wiedzą
[Publikowane na blogu treści są prywatnymi opiniami autora. Jeżeli chcecie je stosować, robicie to na własną odpowiedzialność]
Ultra światek syknął, kiedy Anna Witkowska, zeszłoroczna zwyciężczyni ŁUT150, opublikowała kilka cierpkich zdań o koleżankach notorycznie łamiących regulaminy biegów (pełny wpis AW).
Muszę w końcu napisać jak bardzo boli mnie to, że dziewczyny korzystają z pomocy facetów na zawodach, w których nie ma klasyfikacji drużynowych.
(…) Tak po prostu jest, wszystkie dziewczyny tak robią, o co ci chodzi? „zawsze” i „wszyscy” – to mnie nie przekonuje ani trochę. Sami, same robimy sobie sporą szkodę, dewaluujemy sportową wartość tak osiągnięcia mety, jak i wyniku. – [wszystkie cyt. w tekście za A. W.]
Biegowi spryciarze – aby było mi miło
Rozumiem rozgoryczenie Ani. Wszak napieranie w ekipie, gdzie jedna osoba nadaje tempo, druga robi za bagażowego muła, a trzecia zabawia rozmową, to kompletnie inna bajka niż samotna walka o podium przez 12 czy 24 godziny.
Łatwiej byłoby wymienić te kobiety, które przestrzegają zasad ścigania się solo, niż regularnie startujące z supportem.
Jak dziewczyna, która – co widziałam nie raz – nawet nie niosła na swoich plecach wyposażenia obowiązkowego. Miała od tego tragarza. Jest osobą znaną i lubianą, czy nie powinna świecić przykładem dla innych?
I pamiętam własne zgrzytanie zębami, na widok ludzi biegnących tylko z pasami biodrowymi, podczas gdy lista obowiązkowego ekwipunku jest dłuższa od szkolnej wyprawki mojej córki. Ale po co ma to targać, skoro zapasy czekają na nielegalnym, prywatnym, punkcie wsparcia?
Tu przypomina mi się mój start na ŁUT 150 2015 i sytuacja kiedy na 2 godziny przed świtem padły mi baterie w czołówce. Na lotnym punkcie kontrolnym spotkałem znajomego, poprosiłem gościa o pomoc. Co odpowiedział Miki na moje pytanie o baterie? Kuba, to cholera niedobrze, ale musisz sam dotrzeć do punktu..., dasz radę! - Bywa i tak. Dotarłem!
Podobne zgrzyty uzębienia wywołuje u mnie obserwowanie współstartujących, którzy ścinają trasę – po cholerę zbiegać zygzakiem, jak można na krechę, prosto na dół polecieć?
Jaki jest sens jest robić pełną agrafkę, kiedy ścięcie zakrętu da te kilkadziesiąt metrów zysku, a przypadkowe zabłądzenie u podnóża góry jej obejście szosą to i kilkadziesiąt minut przewagi nad tymi, co polezą przez szczyt (przypomina się incydent wśród czołówki podczas jednego z ostatnich Rzeźników)?
No właśnie, po co to wszystko robić, skoro można łatwiej?
…chyba nie byłam na takich zawodach gdzie wszystko było OK, gdzie nie było dziwnych akcji…
Spróbuję odpowiedzieć Wam na to pytanie.
Biegowi spryciarze – a po co oni tak?
Potrafię zrozumieć (rozumieć nie oznacza akceptować!), że ktoś oszukuje walcząc o nagrodę, czy potrzebne mu do czegoś w przyszłości wysokie miejsce w klasyfikacji.
Ale dlaczego biegowi spryciarze ze środka i końcówki stawki nie przestrzegają reguł zabawy, w której uczestniczą na własne życzenie i za którą płacą? No kurza ich twarz!
By być na liście wyników na pozycji 128, zamiast na 135?
Podniecić się własną fałszywą zajebistością?
Być na mecie przed dwoma znajomym z fejsa?
A może to po prostu nasz genetyczny spadek po PRL: skoro da się oszukać, to będę frajerem, jeżeli z tego nie skorzystam?
Oczywiście możecie powiedzieć: OK, ale co ci człowieku do tego? Jeżeli chcą oszukiwać, to niech oszukują – ich życie, ich karma, ty z nimi o podium nie walczysz.
Owszem, teoretycznie mógłbym nie brać takich sytuacji do siebie, a jednak uwierają mnie niczym kamyczek w bucie po 30-ciu kilometrach na trasie…
…uwierają i drażnią w podobny sposób, jak denerwowało mnie masowe ściąganie na uczelni. No do cholery, nikt nikogo tutaj na siłę nie trzyma. Jeżeli zgadzamy się na udział w zabawie, to przestrzegamy jej zasad. Jeżeli mamy z tym problem – to wypad z piaskownicy!
Wypad, ponieważ oszukując w naszej wspólnej grze obrażasz mnie i dezawuujesz mój wysiłek. Skoro ty znowu lecisz na skróty, to może następnym razem ja najpierw skleję ci sznurówki superglutem, a potem wyciągnę uprzednio skitraną hulajnogę?
Możemy grać i w taką grę. Ale to już nie będą zawody, a Igrzyska.
Śmieci.
ps.1 O startach bez opłaconego numeru nawet nie wspominam. To kradzież. Branie drugiego medalu dla znajomego, „bo bardzo chciałby mieć taki” – to samo.
ps.2 Z Waszych komentarze pod tekstem i na FB jasno wynika, że nie tylko ja mam takie obserwacje. Podwózki, cięcia szlaków, cudownie odnajdowane zaopatrzenie na trasie… niestety codzienność na zawodach. Tylko dlaczego ta „codzienność” tak rzadko spotyka się z ostrymi reakcjami organizatorów biegów? To już temat na kolejny, niewesoły tekst.