Fajnie mieć sposób na wszystko, przyjemnie tak. Nieco gorzej, kiedy od dłuższego czasu się nie umie na własnym przykładzie pokazać, że to co się promuje faktycznie działa i ma sens. Wtedy nadchodzi czas pokory.
[Publikowane na blogu porady są prywatnymi opiniami autora. Stosujesz je na własną odpowiedzialność]
Tak, w powyższym wstępie nawiązuję do tego i tamtego…
… jako, że ostatnie trzy lata – od czasu, kiedy przeczytałem pewną książkę i odpuściłem zawody na asfalcie – poświęciłem mojemu marzeniu, co by zacząć biegać zgodnie z przyrodą, robić ultra i ukończyć UTMB. Pierwsze się jakoś tam udało, drugie średnio, trzecie wcale…
Nie będę teraz wnikał, czy mogłem ukończyć UTMB 2016. Czy gdyby nie kontuzja, to byłoby lepie?. Czy gdyby nie 30C w cieniu, to mój organizm by działał, jak należy? To nie jest ważne. Ważne jest, że miałem 8 miesięcy na przygotowanie się, a nie ukończyłem. I to nie mój pierwszy „wypadek przy pracy”. Najpierw słaby ŁUT150, potem Rzeźnik po bandzie, na koniec DNF podczas UTMB. OK. Myślę, że wystarczy.

Czas pokory – jestem kibicem finiszu UTMB
Dzień po kontrolowanym DNF, stojąc w Chamonix w godzinie finiszu ostatnich zawodników tegorocznej edycji wielkiego ultra próbowałem nie płakać. Znowu przegrywałem, ale tym razem miałem wsparcie. Ciemne okulary i fakt, że i tak pot po mnie spływał – o, to dobrze pomagało w maskowaniu łez i przełykaniu grud goryczy.
…niemniej na dekorację zwycięzców nie dałem rady poczekać. Wróciłem do swojej miejscówki.
I co dalej?
A, no to jest bardzo dobre pytanie…
Jako, że uważam, że od czasu UMB 2015 straciłem legitymację, by pisać Wam o tym, jak warto biegać i co ma sens, a co nie. Moje starty nie dają mi takiego prawa. Nie umiem też przejść do porządku dziennego nad faktem, że nie ukończyłem najważniejszego biegu życia. Że pomimo tego, iż po raz pierwszy dałem z siebie tyle, że uda mi drgały jak chciały, a pęcherz przestawał mocz trzymać i tak nie miałem mocy, by dotrzeć do mety. Byłem za słaby.
Na dzisiaj (30.VIII.2016) nie mam ochoty biegać. Najchętniej bym się zakopał i obudził za kilka lat. Wiem, że w końcu to mi przejdzie. I wiem, że nie chcę zostawić tak Wielkiego Ultra. Za dwa lata będę miał 40 lat. Za dwa lata jest też pierwsza realna okazja, by ponownie zmierzyć się ze 170-cioma kilometrami wokół masywu Mont Blanc. Zrobię to.
A do tego czasu? Do tego czasu jest przestrzeń na treningi o 5 rano. Czas na ważenie posiłków i pełną abstynencję. Czas na jogę, siłownię i medytację. I czas by przestać tyle pisać o tym, jak powinno wyglądać bieganie, a zacząć biegać tak, jak się o tym pisało.
Czas na puentę.
Będzie mnie tutaj znacznie mniej. Zarówno na blogu, jak na biegowym FB i jego okolicach. Dopóki nie wrócę na ścieżkę, na której powinienem być, nie mam ochoty się produkować. Ani nie zasługuję na to, ani szczególnie nie chcę. Zależy mi, by moje teksty pokrywały się z moimi wynikami. Bez tego są ściemą, jakich dziesiątki dzisiaj w sieci.
Dziękuję Wam, że czytaliście mnie tu i komentowaliście tam. Dziękuję też za głosy wsparcia w tym zabawnym plebiscycie. Wygląda na to, iż nagroda – o ile… – będzie pośmiertna. No ale, to akurat dobrze współgra z tym wszystkim, co związane z moim blogiem. Niech żyje ironia.
A teraz czas na pokorę.
I pot.

Draniu, masz tam czekać na mnie za dwa lata!
Dziękuję Wam za troskę i słowa mobilizacji, tak tu, jak na FB – ale nie, nie muszę „ochłonąć i brać się w garść”. Ten wpis powstawał w mojej głowie przez ponad 48 godzin, a decyzja jest jeszcze sprzed UTMB. To nie emocje ją podyktowały, a ostatnie półtora roku startów.