Mój start w Półmaratonie Warszawskim był eksperymentem: czy dogonię ekipę Smashing Pąpkins prowadzącą grupę na 1:55, jeżeli jako ostatni biegacz przekroczę linię startu? Skąd taki pomysł?

[Publikowane na blogu treści są prywatnymi opiniami autora. Jeżeli chcecie je stosować, robicie to na własną odpowiedzialność]

Stąd, że przy mojej obecnej bokserskiej sylwetce i minimalnym bieganiu zimą, takoż wczesną wiosną, na życiówkę nie było sensu się porywać. A biec półmaraton tylko po to, by go przebiec? Też bez sensu. Skoro są zawody, to trzeba je do czegoś wykorzystać. Chociażby do ćwiczenia wymijania, zwalniania i przyśpieszania – czyli wszystkich tych rzeczy, których robienie odradzałem Wam tutaj.

Zatem plan był taki:

  • Primo: wyprzedzam i próbuję się nie rozpuścić w upale
  • Secundo: pobiegowa impreza integracyjna ze Smashing Pąpkins

11 PZU Półmaraton Warszawski

Zadanie zrealizowałem – żeby nie skłamać – w jakieś 97%. Sam bieg nie był wielkim wyzwaniem. Ruszyłem mocno zachowawczo, każde kolejne 5 kilometrów robiłem nieco szybciej, by finiszować z werwą i sprawę zamknąć w 1:42 oraz prawie 9800 wyprzedzonymi ludzi na trasie (z 12700, którzy wystartowali w półmaratonie).

Półmaraton Warszawski - na wykresie. Widać dobry finisz

Półmaraton Warszawski – na wykresie. Widać dobry finisz

W czasie zawodów cztery rzeczy zwróciły moją uwagę:

  1. Jeżeli biegniesz na dalsze czasy, to BARDZO długo czekasz na start – w moim przypadku było to 17 minut. Masakra, czołówka leci przez piąty kilometr, a Ty drepczesz do linii startu… no ale, można przynajmniej siku bez kolejki zrobić
  2. Słabsi biegacze dodatkowo szkodzą sobie techniką i niedopasowanym ubiorem (np. dwie długie warstwy i czapka, podczas gdy ja biegłem na krótko i bez rękawów!).
  3. Wolontariusze nie dają rady obsługiwać ogon biegu. Póki miałem pozycję gdzieś między 7000 a 12000 biegnącym o czekającej na mnie wodzie mogłem zapomnieć. Trzeba było zatrzymać się i poczekać, aż ktoś wyciągnie kubek i naleje. Ich nie krytykuję, mieli prawo być wykończeni, ale organizacyjnie należy to jakoś inaczej ogarnąć
  4. Organizacja miasteczka biegowego pozostawiała sporo  do życzenia. Po pierwsze od linii startu było daleko do depozytów, po drugie ktoś fatalnie zaplanował proces wychodzenia z terenu mety po zakończeniu biegów. Dobre 10 minut stałem tam w korku i nie chcę myśleć co czuli wtedy Ci, którzy wcześniej napierali na 100% swoich możliwości i mieli już wszystkiego dość.
Miasteczko biegowe Półmaratonu Warszawskiego - ciemna strona - czyli KOREK na mecie

Miasteczko biegowe Półmaratonu Warszawskiego – ciemna strona – czyli KOREK na mecie

Na marginesie, półmaraton to…, krótkie zawody. Przesłuchałem listę otworów jednego zespołu, wypiłem kilka łyków wody i – BĘC – meta. Ciekawe to, jak bardzo zmienia się optyka po kilku startach na dystansach powyżej 50 kilometrów.

XI Półmaraton Warszawski – linia mety

A po zawodach? Po zawodach zostałem przygarnięty przez łączoną ekipę #złotynakilometer, wkurw_team, tudzież stanowiącą jądro imprezy mocną reprezentację Smashing Pąpkins i odleciałem. Nagle odjęło mi 15 lat z karku.

Smashing Pąpkins

Było tak niezwykle, że nie za bardzo wypada mi wchodzić w detale, gdyż działy się rzeczy o których świat wiedzieć nie powinien. Ktoś wyciągnął ciasto, ktoś bimber i nalewkę, przyjechała pizza, przybiegło piwo, zagrała muzyka i… się zaczęło!

 

Biegowe blogery linkami się wymieniały; z mistrzem Polski w taekwondo siłowałem się na rękę; rekordzista Polski w biegu na 1500 metrów masował mi łydy (Nagor, nie miałem pojęcia, że Ty to Ty) i pochwalił (ha!), że w dużo lepszym stanie niż u reszty ekipy (się biega naturalnie, to się ma!)

Wielka Bo dała buzi, a sam Krasus rozmową o bólu życia zaszczycił. Waleczna Hania pokazywała, jak grać na smartfonie, Kasia tłumaczyła o co chodzi w tym swingowaniu ketlami, zaś Zając… no… nieważne. Puenta była taka, że po godzinie imprezy zadzwoniłem do domu (w okolicach 14:00)  z informacją, że wrócę nieco później, a następnie mrugnąłem dwa razy, spojrzałem na zegarek – a tam 20:00! Spóźniony musiałem rwać w te pędy do siebie.

oraz Wy, których jeszcze nie kojarzę z adresu WWW i pseudonimu, a także – choć na końcu – to dla nas wszystkich na przedzie:

– zrobiliście mi niedzielę roku. Ślicznie Wam dziękuję,  że poczułem się jak młodszym o kilkanaście lat i wśród „swoich”.

Kupię sobie coś różowego.

Obiecuję!

Smashing Pąpkins party - zdjęcie od Krasusa

Smashing Pąpkins party – zdjęcie od Krasusa


ps. Marcin, wielkie dzięki za gościnę i przepraszam – wiesz za co – nie chciałem namieszać. Obiecuję, że nie będzie recydywy


*) Zdjęcie tytułowe autorstwa PZU/Maraton Warszawski