DFBG KBL110, czyli jak spontanicznie wystartowałem w ultra na 110 kilometrów, podczas gdy od miesiąca nie biegałem więcej niż 10K za jednym razem… i co z tego wyniknęło.

[Publikowane na blogu treści są prywatnymi opiniami autora. Jeżeli chcecie je stosować, robicie to na własną odpowiedzialność]

KBL110 DZIEŃ: 100K przez piekarnik – tu możesz przejść do części drugiej 
Moje pierwsze 100K – czyli wszystko nie tak

Jakby to powiedzieć… ten bieg nie powinien mieć miejsca. Od czasu Rzeźnika nie biegałem więcej niż 40 kilometrów tygodniowo (a i to było zacnym wynikiem), od tygodnia walczyłem z jakimś paskudztwem, które rozwaliło mi układ trawienny (więcej wychodziło niż wchodziło), a prognoza 30-35C w regionie DFBG, sugerowała, że lepiej zostać ryjówką niż biegaczem. I co? Ano i nic. Ruszyłem.

Ruszyłem ponieważ chciałem zobaczyć, jak to jest zrobić te sto kilometrów. Ruszyłem ponieważ mam pewien długofalowy plan (ujawnię, kiedy przyjdzie pora). Ruszyłem, gdyż Magda Sołtys z PolskaBiega (jak nie znacie, to lajkować!) pomogła mi ogarnąć pakiet na tydzień przed startem. Ruszyłem, bo tak! Bo miałem okazję!

100K w górach – przygotowania do zawodów

Tak, zgadza się. Jak pisałem wcześniej – nie było żadnych. W locie ogarnąłem logistykę, zapakowałem, co trzeba (zgroza, ile tego wyszło), dogadałem się z Najlepszą z Moich Żon w temacie tego, że da mi wolne bym przez 48 godzin próbował zrobić sobie krzywdę i w piątkowy nielitościwie wczesny poranek znalazłem się na dworcu Warszawa Centralna.

Sprzęt na 100K biegu

Sprzęt na 100K biegu

– gdzie władowałem się do pociągu, by na burżuja przespać w pierwszej klasie całą podróż (10 godzin) – to, że byłem niewytrenowany, nie miało oznaczać, że wystartuję niewyspany. A akurat drzemanie w podróży mam wytrenowane ma poziomie ekspert (zasypiam w mniej niż 3 minuty).

DFBG - dojazd na start

DFBG – dojazd na start

Cel podróży był prosty: zebrać jak najwięcej sił i jak najskuteczniej wyczyścić głowę… tum-tum-tum,tum-tum-tum,tum-tum-tum…:

Droga na DFBG / KBL 110K

Droga na DFBG / KBL 110K

KBL 110K – przed startem

Na miejscu w Kudowej-Zdroju po raz kolejny przydała się pomoc ze strony PolskaBiega. Dzięki ich zaangażowaniu już zawczasu zdobyłem namiary na organizatorów, dzięki temu teraz mogłem bezpośrednio na miejscu startu odebrać swój numer (a nie z odległego o parędziesiąt kilometrów Lądka-Zdrój, gdzie był oficjalny punkt zbiórki). Rychło namierzyłem Joannę, która dostarczyła specjalnie dla mnie mój numer startowy (DZIĘ-KU-JĘ!!!)…

KBL110 - Joanna od Pakietów

KBL110 – Joanna od Pakietów

… oraz zabrała ciuchy na zmianę na metę (miałem zamiar wracać bezpośrednio do Warszawy, a nikomu nie życzę jazdy przez 8 godzin w PKS’ie obok osoby, która właśnie skończyła ultra).

OK, życie układało się nieźle. Zjadłem co trzeba, poleżałem gdzie wypada i na 60 minut przed startem byłem gotowy na przygodę (gotowy i już odwodniony, jako że szybka analiza moczu pokazała, że 3l cieczy, które wypiłem tego dnia to za mało). Jedyne co pozostało, to chronić się przed słońcem i NIE PANIKOWAĆ, gdyż właśnie sobie uświadomiłem, że nie zabrałem żadnego t-shirta, a to chyba nie jest dobry pomysł by łączyć ciężki plecak z singletem.

100K + 10K - ostatni posiłek

100K + 10K – ostatni posiłek

DFBG - KBL110 - przed startem

DFBG – KBL110 – przed startem

Sam bieg, rozgrywany w ramach Dolnośląskiego Festiwalu Biegów Górskich (zawody na 240, 130, 110, 65, 43, 21 i 10 kilometrów ze wspólną metą!) był zaplanowany w ten sposób, by najdłuższe odcinki zrobić nocą, a następnie w ciągu dnia małymi kilkunastokilometrowymi susami dobić do mety w Lądku. Teoretycznie miało to sens i po cichu liczyłem, że jak do świtu ogarnę większość trasy, to w ciągu dnia będę już mógł spokojnie i na turystę podziwiać panoramę Gór Stołowych.

KBL110 - PROFIL TRASY

KBL110 – PROFIL TRASY

100K po górach – miłe ultra początki
KBL110 - Start / Kudowa-Zdrój

KBL110 – Start / Kudowa-Zdrój

Czekając na start pracowicie wcierałem wazelinę w paski plecaka i kątem oka obserwowałem zgromadzonych współuczestników przygody. Wyglądało to klasycznie , jeżeli „klasycznie” można pisać o biegach na 100 kilometrów (i więcej) – wielu mniej i bardziej ekscentrycznych zawodników, ostatnie piwa, ostatnie pożegnania z bliskimi…

Punktualnie o 20:00 wspólnie odliczany start (nagrałem wideo, ale w stresie nie włączyłem dźwięku, więc Wam nie pokażę) rozpoczynający bez mała dobową przygodę. Urraa! I ruszyliśmy niczym górskie kozice (niektórzy), bądź muły załadowane prowiantem i wodą (ja).

KBL110 - pierwsze godziny ultramaratonu

KBL110 – pierwsze godziny ultramaratonu

Ponieważ to był mój drugi start w górach i debiut na takim dystansie, cały czas powtarzałem sobie: nie śpiesz się, nie wiesz co cię czeka, obserwuj innych i swoje ciało. Dzięki takiemu założeniu powstało powyższe zdjęcie, a ja sam zaliczyłem trudne ćwiczenie z serii: jak to jest, jak cię wszyscy wyprzedzają. Ale nic to, taki był plan – do nocy spokojnie, potem się rozpędzić. Aż noc nastała i o 22:00 zrobiło się…

BARDZO CIEMNO!

ULTRA W LATO – Noc jest Twoją przyjaciółką
KBL110 - Ultra w nocy

100K – Ultra w nocy

No właśnie, tak się zrobiło. Oczywiście czołówka dawała radę, niemniej poza nią świat został zredukowany do kilku metrów wokół mnie, a myśl że będę podążał w takiej bańce mdłego światła przez następne 7 godzin była więcej niż trudna do zaakceptowania. Stary, pojeba zajączkowało cię?

Moja czołówka i ja

Moja czołówka i ja

Z czasem też robiło się coraz ciszej, jako że nasza grupa stu parudziesięciu zawodników rozciągnęła się w trasie i coraz częściej w zasięgu wzroku nie widziałem już żadnego innego źródła światła.

Tylko ja.

Jakieś trzaski.

Lampka.

Leśna droga.

Zielone oczy.

Ciemność i myśli.

Oczy, co?!!

Uff, lis.

Jeszcze więcej myśli.

I lecące na czołowe zderzenie pieprzone ćmy wielkości kciuka

Myśli zaś było tak dużo, że przez chwilę udało mi się zgubić doskonale znaczoną (strzałki, taśmy i wyraziste znaki na trawie i kamieniach – super sprawa) trasę i wylądowałem w Czechach, ale coś mnie w miarę szybko tknęło, że te napisy co zahaczam światłem przy trasie, to chyba nie są po naszemu…

I tak po prawdzie, to ja jestem nocne zwierzę. Lubię noc, lubię jej spokój i dystans, który buduje wobec codziennych zmagań z prozą życia. Wtedy czuję się u siebie. Tutaj, kiedy już przeszedłem do porządku dziennego nocnego z faktem, że biegnę nocą przez obce mi góry było podobnie. Było OK i tyle.

Po dwóch godzinach dotarłem do pierwszego punktu regeneracyjnego. Gwizdki, bębenki, dzieciaki na drodze i wolontariusze, którzy niemalże by własnoręcznie karmili i poili. Byłem pod wrażeniem i to wrażenie nie zniknęło, aż do końca zawodów – osoby czekające na nas tym i na kolejnych na punktach były FENOMENALNE. Dziękuję Wam za tą noc wyrwaną z życiorysu, którą poświęciliście na opiekę nad niepełnomądrymi sportowcami.

Uzupełniłem wodę, wszamałem kilka kawałków arbuza i ruszyłem ku schronisku na Szczelińcu, będącym najwyższym punktem biegu. Czekała tam na nas niespodzianka w postaci atrakcji turystycznej – labiryntu kładek, głazów i łańcuchów. Pewnie w ciągu dnia doceniłbym takie urozmaicenie drogi. Natomiast o północy… o północy kląłem. Szczególnie w tych momentach, kiedy cieknąca z głazów zimna woda kapała mi na łysy czerep. Tak to wyglądało za dnia:

KBL110 - przez Piekiełko. Źródło zdjęcia: fotopolska.eu

KBL110 – przez Piekiełko. Źródło zdjęcia: fotopolska.eu

… to teraz zgaście światło i będziecie mieli obraz po nocy. No i dodajcie takie przejścia, gdzie tylko bokiem dawało radę się przecisnąć…

Niemniej wszystko kiedyś się kończy. Piekiełko także. Ostatecznie przebiłem się do wyjścia i żwawo ruszyłem w ciemność, jako że do najbliższego wodopoju było jeszcze 20 kilometrów. I to było dobre. Dobra była trasa. Dobra była temperatura. Dobre były myśli i rzucane urywane zdania do mijających i mijanych zawodników (coraz częściej spotykaliśmy hardcorów z trasy na 240 km).

Pewnie możecie zadawać sobie pytanie, czy to nie jest cholernie nudne, tak przez noc biec. Zwłaszcza, jeżeli biegnie się samemu? Otóż nie jest. Dlaczego miałoby być? Jestem bardzo ciekawą osobą i mam masę rzeczy w głowie. A tu wreszcie chwila czasu by samemu z sobą porozmawiać o tym i o owym. Cała noc tylko dla mnie, rozpusta!

Po sześciu godzinach od startu dobiłem do najlepszego na świecie punktu regeneracyjnego, gdzie zbiegającego mnie ze zbocza najpierw oświetlił dedykowany reflektor, a potem powitał kawałek Guns N’ Roses. Ależ było cudnie! W punkcie już nieco zwłok zalegających w śpiworach, trochę zakręconych biegaczy i obsługa oferująca wszystko co legalne i nielegalne też (m.in. piwo). Przezornie ograniczyłem się do arbuza, soli, pomidorów i coli, a życie było takie dobre…

DFBG - Najlepszy punkt żywieniowy na świecie

DFBG – Najlepszy punkt żywieniowy na świecie

Kusiło by zostać, by chłonąć atmosferę. Oj kusiło, ale oparłem się pokusie i odpłynąłem za morze pobiegłem dalej. W końcu była dopiero 2-ga w nocy, jeszcze dość czasu by przed świtem dotrzeć do kolejnego punktu wsparcia na 60-tym kilometrze. A może i do tego na 72-gim?

DFBG - noc gorącego lata

DFBG – noc gorącego lata – 20 stopni o drugiej w nocy

Się zobaczy. Zebrałem sprzęt i ruszyłem w drogę…

KBL110 DZIEŃ: 100K przez piekarnik – przejdź do części drugiej