Zrobiłem to. Nakłoniony przez kobietę (klasyka), wbrew sobie (standard) wystartowałem w biegu, który okazał się nie być biegiem (zdziwienie). Bawiłem się tam, gdzie miałem cierpieć. Cierpiałem tam, gdzie był już koniec. Do domu wróciłem ze spektakularnie rozwalonym nosem. Oto garść porad, jak tego uniknąć (bądź nie)
[Publikowane na blogu treści są prywatnymi opiniami autora. Jeżeli chcecie je stosować, robicie to na własną odpowiedzialność.]
Pierwszą zasadą Podziemnego Kręgu jest: nie rozmawiacie o Podziemnym Kręgu.
– o Runmageddonie też nie!
No, chyba że pierwszą zasadę złamiemy. Wtedy, zanim mnie ktoś ukamienuje, zdradzę Wam kilka sekretów.
Po pierwsze: Runmageddon to dziwne zawody…
Nie spodziewajcie się biegowych wyjadaczy i silnej ekipy z Czarnego Lądu. Ani profesjonalnego pomiaru czasu (chipy są odbijane… w momencie wejścia do strefy startowej). Za to możecie być pewni, że zobaczycie dużo świetnie zbudowanych (mój gust) dziewczyn oraz facetów zajmujących się w wolnym czasie sportami walki, bądź też praktykującymi walki pod stadionami. Podczas rewii pseudo biegowej mody startujących, z głośników na starcie poleci Lana Del Rey i Nirvana, zaś na mecie dostaniecie puszkę z BCAA i herbatę z whisky (o ile nie odmówicie wkładki). Oto RUNMAGEDDON. FIGHT!
Po drugie: Runmageddon wymaga dedykowanego sprzętu
Pamiętajcie, że wbrew temu, co można wyczytać z materiałów reklamowych bieganie ma tu minimalne znaczenie. Potrzebujecie butów, które pozwolą się wspinać, rękawic, które ochronią Wasze dłonie przed ostrymi krawędziami i drutem kolczastym, a także ciuchów, które bez bólu przeznaczycie na przemiał (i wszystko ma przylegać do ciała, bo drut kolczasty!). Możliwe, że na dystansach 15 czy 20 km aspekt biegania jest wyraźniej uwypuklony, tu – na służewieckim polu wyścigów konnych – nie było tego czuć.
Po trzecie: Runamgeddon jest… łatwy
Albo – przynajmniej łatwym dla Was powinien być. Jeżeli umiecie podciągać się, wspinać po linie, skakać, czołgać i targać przeciętnej wagi ciężary, to nie spotka Was nic, co przekroczy Wasze możliwości. Może poza ostatnią ścianką, która ma ponad 3 metry i nie da się wejść na nią bez wsparcia kogoś trzeciego. W tym miejscu warto podkreślić, że Runmageddon jest dedykowany do zabawy w zespole. Biegnąc samotnie jesteście skazani na łaskę i pomoc innych zawodników – jeżeli macie dwuosobowy (najlepiej trzyosobowy) zespół – nic nie stanie Wam na przeszkodzie. Dlaczego akurat trzy osoby? By nie czekać na żadnej z przeszkód na pozostałych członków ekipy i naaaapierać. Niemniej, jeżeli jakaś przeszkoda jednak Was przerośnie to, 30 burpressów daje prawo do jej ominięcia dalej. Po fakcie też przyszło mi też do głowy, że start z linką i kotwiczką umożliwiłby zrobienie trasy ekspresem i to samemu. Możecie sprawdzić.
Po czwarte: Runmageddon to dobra zabawa dla niedoszłych komandosów, ale kaszana dla biegaczy
Dokładnie. Biegowe odcinki po paręset metrów praktycznie nie mają znaczenia. Chyba, że uda się Wam lecieć w pierwszej trójce i dzięki temu nie będziecie czekali w kolejkach do kolejnych atrakcji na trasie. Sam startowałem z partnerką, która drugi raz w tym stuleciu biegła coś w okolicach 5 kilometrów i nie miała żadnego doświadczenia w zawodach, za to jest mocna w CrossFit. Taka kombinacja pozwoliła nam zająć 15 miejsce jako para (a to i tak przez kretyński błąd, gdyż jedna z przeszkód polegała na… dodawaniu trzycyfrowych liczb i w pośpiechu się rąbnęliśmy dostając w efekcie karne kółeczko na 10 min). Zamiast dobrego czasu na 200/400m bardziej przydatna była siła w łapach (przede wszystkim) i brak blokad przed utytłaniem się w błocie, wodzie, oleju. Wiele z przeszkód jako jedyny cel ma za zadanie ubrudzić nas i sponiewierać by było bardziej hardcorowo i ładniej na fotkach, którymi będziemy się chwalić, pokazując jakie to z nas kozaki.
Po piąte: Uważajcie, bo o kretyńską kontuzję łatwiej niż gdziekolwiek indziej
Rzeczy oczywiste: możecie zwichnąć kostkę, złamać nogę, czy rozciąć rękę. Niemniej możecie też zaliczyć coś mniej spodziewanego, podsadzając zawodnika dostać kolanem w twarzy, pomagając nieznajomej zawodniczce zejść z wysokiej ściany przyjąć uderzeniem łokciem w nasadę nosa. Spektakularny wizualny efekt gwarantowany. Dlatego do samej mety powinniście się pilnować, by bzdura taka jak ta nie podsumowała Waszego startu. Chyba, że lubicie krwawe zdjęcia i podziw rodziny. W ten kontekst dobrze się też wpisuje otrzymywana na mecie chusta finishera.
Po szóste: Impreza na jeden raz?
Warto wystartować, sprawdzić się, pokazać fotki znajomym i wrócić do sensowniejszych zajęć. Natomiast nie widzę sensu w płaceniu po raz kolejny min. 150zł (!) za kolejną okazję do czołgania się błocie i wspinania po linach. Ani to szczególnie trudne, ani wybitnie zabawne. Chyba… chyba, że macie mocną ekipę, którą to kręci i która nie ma z sobą co robić w sobotni poranek. Wtedy bawcie się dobrze, przecież to w sumie jest taki większy plac zabaw dla nieco starszych dzieci. No ale… nazwa RUNMAGEDDON brzmi znacznie lepiej.
Akurat. Piekło się upiekło.
Aha, jeżeli macie za dużo pieniędzy to na miejscu zawodów czekają na was rękawiczki, chusty, czapki, koszulki, bluzy, kalendarze (!) …, wszystko co potrzebuje twardziel(ka) do pokreślenia, że było ostro i że jest zwycięzcą.
Zaś potem…, potem to już kolejny poziom wtajemniczenia. To samo, ale z zamkniętymi oczami. I tyłem.