Bieg Pod Górę to nietypowe zawody, na które trafiłem dzięki zaproszeniu od współorganizatora imprezy – firmy PZU. Patrząc na profil trasy: osiem kilometrów w poziomie, kilometr w pionie, stwierdziłem, że start tam będzie dobrym sprawdzianem siły przed rozgrywającym się tydzień później ŁUT150. Zatem spakowałem się i ruszyłem do Zakopanego…
[Publikowane na blogu treści są prywatnymi opiniami autora. Jeżeli chcecie je stosować, robicie to na własną odpowiedzialność]
Podróż, deszcz, przygotowania, deszcz, odprawa, deszcz… i znowu deszcz – znacie te realia, tym razem nie wydarzyło się nic bardzo ekscytującego (rzeczy przeciętnie ekscytujące możecie poznać w mojej relacji na blogu PZU). Zatem staliśmy sobie, mokliśmy, rozmawialiśmy, zastanawialiśmy się czy się rozgrzewać czy nie ma sensu (doszliśmy do wniosku, że nie ma) i tak czas nam mijał, aż niespodziewanie nastała godzina podbiegu na Kasprowy Wierch, gdyż tym właśnie jest Bieg Pod Górę, ha!
Co było dalej? O to:
VIII PZU Alpin Sport Tatrzański Bieg Pod Górę – relacja
…a jak było? O tak:
Mój czas na mecie nie był imponujący (3 minuty powyżej planowanego), widoki także nie zapadły mi w pamięć (chmury, jak chmury – podobne mam w Wawie). Niemniej sam fakt, że można w kilkadziesiąt minut wdrapać się jeden z wyższych szczytów w Polsce jest budujący. Mam wrażenie, że biegowa wycieczka do Zakopanego stworzyła w mojej głowie nową optykę.
Gdyż w sumie, to dlaczego mam ograniczać treningi do okolic Warszawy? Przespana noc w pociągu i dzień szurania po Tatrach są bardziej atrakcyjne – tudzież, jak wyszło mi na tym przykładzie – nie tak dużo bardziej absorbujące czasowo (np. w porównaniu z samochodową wyprawą w Góry Świętokrzyskie). I to jest pozytywna myśl, tudzież idea do realizacji w następnym sezonie. Sezonie Biegów Po Górach.
[EPSB]Zobacz też: 24 godziny na schodach[/EPSB]