Idea stojąca za wkładkami mino jest genialna w swojej prostocie: skoro amortyzacja butów biegowych się zużywa, to dajmy biegaczom szansę by – zanim popękają im kolana – mogli się dowiedzieć, kiedy wymienić buty.
[Publikowane na blogu treści są prywatnymi opiniami autora. Jeżeli chcecie je stosować, robicie to na własną odpowiedzialność]
Mino wyciągnąłem z niewielkiego plastikowego opakowania – z jednej strony instrukcja obsługi, z drugiej same wkładki. Żaden kosmos, wszystko łopatologicznie pokazane na obrazku.
Zestaw składa się z właściwej wkładki oraz drugiej sztuki będącej atrapą – wypełniaczem buta (co by nam się równie pięty podniosły). Wkładki wyciągamy z opakowania i przyklejamy wewnątrz buta stroną z napisem HEEL skierowaną ku… pięcie. I już. Gotowe.
Wkładki mino – działanie w teorii
Słysząc o wkładkach pierwszy raz oczekiwałem jakiegoś skomplikowanego systemu pomiaru sprężystości butów, tymczasem rzeczywistość okazała się zupełnie inna i banalna w swojej prostocie. Mianowicie bebechy mino to prosty układ scalony z włącznikiem zainstalowanym pod naciskową częścią urządzenia. Za każdym razem kiedy dociskamy stopę do ziemi zamykamy obwód i urządzenie dostaje informację o wykonanym kolejnym kroku. Liczba ugięć jest zliczana i w zależności od tego ile ich było, kiedy sprawdzamy zużycie buta zaświeci się nam dioda w innym kolorze. I to wszystko.
Mogłoby to mieć sens, jeżeli nabywca konfigurowałby liczbę wgnieceń które chce nagrać. Ale nie. Jak piszą twórcy:
The mino is calibrated to count 400 miles worth of compressions to the mid-sole of your shoe. When we did our research, manufacturers suggest swapping out full cushion shoes anywhere between 300-500 miles. They design run shoes to be worn out about that many miles. We split the difference and took 400. We count compressions vs miles b/c each runner is different and can wear through shoes at a different pace. Each mile is counted at 600 steps per mile, which is the average amount of steps a runner make.
– czyli mówiąc po naszemu uśrednili wytrzymałości butów (przyjmując, że należy je wymieniać co 640 kilometrów) oraz długości kroków biegaczy (przyjmując, że biegnąc jeden kilometr wykonujemy ich 750) i na podstawie tych danych określili żywotność wkładki na 240000 ugięć, po których zacznie wyć syrena alarmowa świecić się czerwony LED, mówiący właścicielowi buta: wyrzuć mnie, kup nowego!
Producent argumentuje (i podaje to jako zaletę), że tego rodzaju prostota jest godną podziwu zaletą, dzięki której mino działa zawsze i wszędzie bez konieczności pamiętania o czymkolwiek, konfigurowania czy ładowania baterii. Poniżej tabelka pokazująca zajefajność rozwiązania na tle rynkowych alternatyw:
Marketing marketingiem, ale brakuje mi tutaj co najmniej możliwości skonfigurowania liczby kroków, po których wkładka ma zacząć mnie ostrzegać o wysokim poziomie znoszenia buta. Dane, które wstawił producent (tak zasięg, jak liczba kroków na kilometr) nijak nie zgadzają się z moimi:
- W jednej parze butów biegam często powyżej 1000 km (nie jakieś nędzne 600)
- Biegnąc w lekkim tempie 5:00 robię 900 kroków na 1 km (by zrobić ich – tak jak chce mino – 750 – musiałbym lecieć 4:10)
wkładki mino – w biegu
Mino w wersji testowej (zakontraktowane na 4000 ugięć) wsadziłem do MTG2.
Kiedy ruszyłem mile zdziwiłem się, że faktycznie nie czuć ich zbytnio. Oczywiście coś tam pod piętą siedziało, ale nie na tyle bym miał ochotę wyrzucić buty, którym nagle „zrobił się drop”. Nawet nieszczęsny metalowy element pomiarowy jakoś zamaskował swoją sztywność. Mino dobrze się trzymało i nie latało w bucie, a diody zgodnie z deklaracjami zaczęły ostrzegać mnie, kiedy zbliżyłem się do zakładanego limitu. Wszystko działało tak, jak stało w opisie.
Zaś, to czego w opisie zabrakło to pochwały kleju, którym wkładkę przyklejamy do buta. Kiedy skończyłem bieg i próbowałem odczepić mino, prawie udało mi się zerwać wyściółkę, którą są wyłożone Trail Glove. Szpetnie klnąc do drugiej wkładki podszedłem z większą pokorą i najpierw porządnie namoczyłem buta. Pomogło. Poniżej atrapa z kawałkami mojego ukochanego Merrella, oraz rozbebeszona właściwa wkładka z ujawnionym systemem pomiarowym.
Nie jestem pewien czy mino używane w butach bez wkładek przetrwa zadeklarowaną liczbę kroków. Na moim testowym elemencie ślady znoszenia było widać już po 5 kilometrach tarcia stopy o urządzenie. Ale też powiedzmy sobie szczerze, że to nie jest produkt dla minimalistów. Wsadzę sobie wersję pełną do normalnych butów i dam Wam znać za kilka miesięcy, jak sprawa wygląda – zajrzyjcie do notki w grudniu.
Wkładki mino – ocena końcowa
Podsumowując sprawę jednym zdaniem powiedziałbym, że wkładka mino to ciekawy pomysł zabity zbyt uproszczonym wykonaniem. Uproszczenie zaś powoduje, że uzyskiwane dzięki wkładce dane są zbyt ogólnikowe i nie warte ceny ich pozyskania. Jeżeli kiedyś w moje ręce trafi wersja większej konfigurowalności… to się zobaczy. Na dziś mino mówię nie no.
A tak na marginesie, to waląc wprost: rozwiązaniem powinni zainteresować się sprzedawcy butów. Nawet by je za darmo dawać z treningówkami za 500 czy 600 złotych. Koszt gratisu niewielki i do pokrycia z marży sklepu, a szansa na przekonanie klienta by za kilka miesięcy wrócił do sklepu po nowe drogie niezepsute buty – olbrzymia. Tutaj, a nie w detalu, widzę rynek zbytu – i to taki rynek maxio.
WkładkI mino – parametry
- Elastyczność: Wkładka pusta: średnia; Wkładka z czujnikiem: niewielka
- Grubość: 2.5 mm
- Waga: około 15 gramów
- Cena: około 60 zł
Strona producenta RUNMINO.COM
Wkładki MINO dostałem do testów dzięki uprzejmości New Level Sport, dystrybutora wkładek w Polsce. Dziękuję.